20 maja 2016

Rozdział XI


Następnego dnia rano Jenny miała zjeść spokojnie śniadanie w towarzystwie innych Eufanów (dotąd rzadko spotykała ich na korytarzach Domu Najwyższej, gdyż porę śniadaniową przesypiała), przebrać się w odpowiednie ubranie, a następnie ponownie udać się wraz z Danielem do świata krótkożywotnych. Jednak los przygotował dla nich niespodziewane wydarzenie, które zniweczyło wszystkie dotychczasowe plany.
Jenny zasiadła do stołu, tuż obok Suzanne odzianej w bluzkę w czarno-białe paski, z długimi rękawami; która idealnie eksponowała jej kształty, oraz w dżinsy (Sue zdradziła jej tę nazwę zaraz przed śniadaniem, kiedy przyszła do pokoju Jenny, proponując, by razem zeszły do jadalni, a kiedy przy okazji też pomogła jej dobrać ubrania). Blond kosmyki opadały na jej plecy i na piersi, wywijając się uroczo. Idąc za radami Sue, Jenny założyła dziś luźną, szarą koszulkę, a na nią ciemnogranatowy długi sweterek i również dżinsy, lecz ciemniejsze od tych Suzanne. Nie lubiła nosić zbyt skąpych lub zbyt dużo odsłaniających ubrań, toteż w takich czuła się najlepiej.
Cieszyła się, że miała przy sobie Suzanne, która co chwila nachylała się do jej ucha, by opowiedzieć o nieznanej Jen osobie, albo żeby otwarcie przedstawić ją innym Eufanom. Mimo wszystko dziewczyna zdołała zapamiętać tylko część z wciąż przewijających się przed jej oczami ludzi.
– Widzisz te z czerwonymi, postawionymi włosami?
Jenny spojrzała na przemierzającą pokój szczupłą, ale z obfitymi zaokrągleniami dziewczynę o koreańskich rysach twarzy i sprężystych lokach podskakujących na plecach za każdym jej krokiem. Włosy, tak jak powiedziała Sue, były postawione, grzywka gładko zaczesana do tyłu – odnosiło się wrażenie, że to peruka. Lewy nadgarstek ozdabiała bransoletka z małymi, czarnymi koralikami. Niebieska, obcisła spódniczka była niebezpiecznie krótka, ledwo bowiem zakrywała pośladki, ale na tym najwyraźniej rudowłosa nie zamierzała zakończyć. Zza dekoltu białej bluzki na ramiączkach, z koronkowymi motywami na plecach, wyglądały dwie okrąglutkie piersi, niezbyt starannie ukryte. Ale obserwując wysoko uniesiony podbródek dziewczyny i jej wyraz twarzy, Jen widziała tylko pewność siebie, czego od razu jej mocno pozazdrościła.
Lecz to nie koniec wrażeń. Sue nie bez powodu użyła liczby mnogiej – obok Koreanki szło dokładne jej odzwierciedlenie. No... może nie tak idealne. Bowiem tylko figurę, twarz i włosy miały takie same, zaś ich styl ubioru stanowił kompletne przeciwieństwo – Koreanka numer dwa odziała na siebie czarne, obszerne spodnie opuszczone nisko na biodrach. Wokół nich rozciągał się szeroki pasek, do niego zaś przymocowane były łańcuchy, które miały pełnić domyślnie funkcję ozdoby. Czarna bluzka na ramiączka, podobnie jak czerwonowłosej numer jeden, posiadała ogromny dekolt. Nic dziwnego, że większość chłopców od razu oglądała się za odchodzącymi pięknościami, głośno pogwizdując. Jednak obie szły dalej ramię w ramię, ignorując głupie uśmieszki i zaczepki.
Jennifer miała wrażenie, że widzi podwójnie, mimo tych widocznych różnic między dziewczynami.
– To Zoey i Noey. Zoey to ta w spódnicze, a Noey to ta ciemna strona mocy – zaśmiała się Suzanne.
– Słucham? – Jenny nie zrozumiała.
Suzanne machnęła ręką, dodatkowo rozbawiona zdezorientowaniem malującym się na twarzy Jenny. Po chwili opanowała się, by ciągnąć z powagą:
– To siostry bliźniaczki. Może i na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo, ale w rzeczywistości to dwa kompletne przeciwieństwa. Zresztą przypuszczam, że niedługo, tak jak wszyscy, w końcu nauczysz się je odróżniać i nie mylić imion. – Suzanne przewróciła oczami. – No wiesz, jedna litera w tym przypadku decyduje o twoim życiu. Jeśli pomylisz jedną z drugą, nie darują ci tego. Przeważnie. – Uśmiechnęła się. – Jak zapewne się domyślasz, mają koreańskie korzenie. To znaczy, biorąc pod uwagę standardy krótkożywotnych, bo u nas nie ma żadnego podziału świata. – Przerwała nagle, szukając głównego wątku, od którego wciąż odchodziła. – Co ja... Aha. No więc są sierotami. Zresztą tutaj dużo mieszka sierot, więc to nic nadzwyczajnego. Ich rodzice zginęli podczas jednej z wielu bitew, które przez ostatnie kilkadziesiąt lat miały tutaj miejsce. Zabili ich wampiry.
– To tu są wampiry? – Wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu.
– No ba, wilkołaki też mamy w zestawie. – Widząc minę Jenny, dodała szybko: – Ale wilkołaków jest bardzo mało, naprawdę. Większość wyginęła właśnie w trudnych czasach, kiedy to ich zwykły pokarm okazywał się głupim podstępem. Elfy i nimfy też tutaj mamy, a przecież to takie łagodne rasy, praktycznie ich się nie widuje poza miejscami, gdzie normalnie zamieszkują.
Po tym krótkim wywodzie zapadła cisza.
Jennifer w milczeniu obserwowała dwie czerwonowłose, które jak na niewidzialny sygnał równocześnie zatrzymały się przed nią i Suzanne, po drugiej stronie stołu.
– Och, ty jesteś pewnie tą nową, która zachowuje się jak ci debilni krótkożywotni? – odezwała się Noey, przekrzywiając głowę, niby w znudzeniu.
– Noey! Co za maniery! – Zoey zrugała siostrę spojrzeniem i odwróciła się do Jen, już ze słodkim uśmiechem. – Jestem Zoey. A to moja siostra, Noey. Straszny z niej gbur, ale można się do niej przyzwyczaić. – Puściła oczko.
Jenny, kierowana odruchem, już wstawała, by się przedstawić, lecz czerwonowłosa uniosła znacząco dłoń.
– Wiemy, kim jesteś. Tutaj wieści szybko się rozchodzą, poza tym niecodziennie dołącza do nas ktoś ze świata krótkożywotnych.
Bliźniaczki usiadły na wolnych krzesłach.
– Powiedz mi, jak to jest... no wiesz...? – zwróciła się do Jen Zoey.
Pokręciła głową.
– Nie rozumiem.
– No wiesz, jak to jest żyć wśród krótkożywotnych, którzy są nędznymi istotami w porównaniu z twoją siłą i innymi możliwościami? Jak to jest po tylu latach dowiedzieć się o swoim prawdziwym pochodzeniu? – oparła twarz o dłonie, mrużąc oczy w zainteresowaniu.
Jennifer wzruszyła ramionami.
– Właściwie to sama nie wiem. Nigdy nie wyróżniałam się nadzwyczajnymi umiejętnościami.
– Florence mówi, że to przez to, iż nikt nie nauczył ją wykorzystywać swoje moce, nikt nie pokazał, jak nimi władać, więc one powoli zanikały, aż w końcu krew krótkożywotnych przeważyła nad krwią eufańską – dodała Suzanne.
– Nigdy nie zrozumiem Eufanomii... – westchnęła Zoey.
– Co to takiego? – zainteresowała się Jennifer.
– Eufanomia? To jeden z przedmiotów, którego nas nauczają... – Zerknęła na nią z politowaniem. – Mamy tu nie tylko pokoje, ale i szkołę, moja droga, obowiązuje ona we wszystkie dni w tygodniu, oprócz sobót i niedzieli. Swoją drogą – dodała, przekrzywiając głowę na bok – ciekawa jestem, co teraz z tobą poczną w kwestii edukacji. No wiesz, w końcu masz na pewno spore zaległości...
Jen pogodziła się już ze swoim pochodzeniem, bowiem zbyt wiele zobaczyła i zbyt wiele doświadczyła, żeby wciąż się wzbraniać przed tym innym, jakże innym, światem. Przecież to ona sama, niezaprzeczalnie, utworzył przejście, posługując się jedynie siłą woli, a potem teleportowała się do swojego miasteczka.
Ale jednocześnie pamiętała o babci i miała nadzieję, że wkrótce pozwolą jej wrócić do świata krótkożywotnych i tam już pozostać na stałe. A przynajmniej dopóki będzie się opiekowała staruszką.
Wiadomość o istnieniu w tym miejscu szkolnictwa zaskoczyła Jen. Tak się złożyło, że wcześniej nie myślała o tym, iż te dwa światy mogą coś mieć ze sobą wspólnego, raczej skupiała się na cechach różniących je od siebie. Teraz bardziej się zainteresowała tutejszymi normami. Oczywiście, nie przypuszczała też, że Eufani uczą się tego samego co krótkożywotni, ale zaczęła się zastanawiać, czy Charlie i Katherine podjęli jakąś decyzję o jej edukacji. W końcu była jedną z nich.
Rozejrzała się po sali, żywiąc w duchu nadzieję, iż zobaczy siedzącego gdzieś pośród tylu osób Daniela. Sama nie wiedziała, czy chce się z nim spotkać po tym, co się wydarzyło. Dręczył ją wstyd, ale zarazem nieznana siła sprawiała, że jej myśli błądziły w pobliżu ów tajemniczego młodzieńca. Nic nie mogła na to poradzić. Zastanowiła się, skąd wzięło się to uczucie, jakie jej towarzyszyło wtedy, gdy wspominała w myślach imię pana Greymana. Podobno ludzie, których nie lubimy bądź nienawidzimy, podświadomie przyciągają nasze spojrzenia i uwagę. Niewykluczone, iż w przypadku Jennifer to się sprawdzało – nie darzyła Daniela zbyt wielką sympatią, głównie dlatego, że jest on strasznie arogancki, na dodatek często posługuje się sarkazmem. Nie pojmowała jego sposobu bycia, przecież niemożliwe jest ciągłe warczenie na ludzi i odpychanie ich od siebie na własne życzenie. Najwyraźniej Daniel uwielbia sprzeciwiać się wszelkim normom.
Być może Jen w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że to on uratował jej życie już dwakroć, i wie, że tym samym zaciągnęła u niego dług, który nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda jej się spłacić.
– ...z treningów praktycznych. Przyłożyłam jej lewą pięścią prosto w nos – ciągnęła swoją entuzjastyczną relację Zoey. Wymachiwała przy tym rękami, prezentując między innymi wspomniany cios, czym nieco rozbawiła Jenny. – Skończyło się na złamaniu, musieli ją zaprowadzić do pana Harrisona. Ale dostałam pochwałę.
– Gdybyś walczyła ze mną, nie dałabym ci tak łatwo wygrać – odezwała się Noey, szturchając siostrę bliźniaczkę łokciem.
– Da się sprawdzić. Skoro już...
Reszta zdania została zagłuszona przez poruszenie wśród Eufanów, kiedy ogromne drzwi nagle otworzyły się z hukiem. Do sali wkroczyło dwóch umięśnionych mężczyzn, przy czym jeden z nich podtrzymywał drugiego, chwiejącego się na nogach, jakby nie mógł nad nimi zapanować. Obaj mieli na sobie tylko spodnie, klatki piersiowe i stopy były nieodziane, toteż każdy dostrzegł rany, z których kapały strużki krwi na posadzkę.
Jenny zainteresował ich specyficzny i dosyć niezwykły wygląd – pierwszy z nich posiadał czarne krótkie włosy z gęstą grzywką na szerokości całego czoła; kontrastowały one z małymi, białymi, wodnistymi oczami o lekko skośnym kształcie. Drugiemu blond włosy sięgały daleko za biodra, a na bursztynowe oczęta opadały co chwilę powieki, jak gdyby chłopak walczył z sennością. Przyciskał dłoń do lewego boku, tamując krwotok. Obaj mężczyźni mieli długie, odstające uszy i niebieską karnację, którą przyozdabiały jasnobłękitne, lśniące tatuaże w kształcie krętych linii. Przybysze byli niezwykle wysokiego wzrostu – Eufani mogli im sięgać maksymalnie do podbródka.
Pokuśtykali na środek sali i wówczas bursztynooki stracił przytomność. Osunął się na swojego towarzysza, a ten ledwo go utrzymał, chroniąc przed upadkiem. Chwilę potem na miejscu zjawili się opiekunowie Domu Najwyższej.
– Katherine! Charlie! – wysapał ciemnowłosy dziwnym akcentem, nie przypominającym żadnego z tych, które Jenny znała. – Pomóżcie...
– Co się stało, Benjaminie? – zapytała Katherine, zaskoczona całym zajściem.
– Pomóżcie mu! – zagrzmiał w odpowiedzi.
Zaraz potem ranny został przeniesiony przez kilku Eufanów do ośrodka opieki, gdzie miał się nim zająć doktor Harrison. Charlie zbliżył się do białookiego.
– Odpowiedz nam, co się stało?
Nim ten zaczął swoją opowieść, przez chwilę próbował uspokoić oddech i przypomnieć sobie owo zdarzenie.
– Czarni Jeźdźcy... Oni tam byli... W Magicznym Lesie! Było ich trzech... Czaili... czaili się na jednorożca... Zaatakowali nas... Nie... nie mieliśmy z nimi żadnych szans. Lou... Wbili w niego sztylet. Jacyś dwaj młodzieńcy usłyszeli całe zajście i przybiegli nam na pomoc... Czarni Jeźdźcy uciekli... Dopiero wtedy mogłem wyjąć nóż i ulżyć cierpieniu Lou.
Katherine objęła go pocieszająco, jednocześnie rzucając Charliemu znaczące spojrzenie.
– Atak na jednorożce, Charlie, to jedna z najpoważniejszych zbrodni, jakich mogli się dopuścić. To wszystko za daleko zaszło.
Opiekun Domu Najwyższej przewrócił spojrzenie z Katherine na Bena w głębokim zamyśleniu, malującym się na jego twarzy. Pocierał palcami brodę, nie odrywając wzroku od przybysza.
– Benjaminie – zwrócił się do mężczyzny Charlie. – Czy ci chłopcy, którzy was ocalili, byli Eufanami?
Benjamin pokiwał głową.
– Tak.

– Nie wierzę... Najpierw te zbrodnie popełniane wśród członków różnych ras, którzy stanęli im na drodze, a teraz zabrali się za jednorożce! – oświadczyła Zoey drżącym z emocji głosem.
Po wstrząsającym zajściu wybuchły fale szeptów, które powoli przeradzały się w głośne dyskusje. Wszyscy byli poruszeni tym, co się stało. Więc kiedy hałas stał się tak głośny, iż nie dało się w nim wytrzymać, Suzanne zabrała je do kuchni, a po chwili dołączyło do nich jeszcze kilka dziewczyn.
Jennifer odnosiła wrażenie, że jedna z nich, o ciemnobrązowych włosach sięgających za ramiona, i o bladej cerze nie była do niej przyjaźnie nastawiona. Niebieskie wąskie oczy okalane długimi zgrabnymi rzęsami czujnie wpatrywały się w nią, jakby oceniały przeciwniczkę. Co chwila zadzierała podbródek, dochodząc do jakiegoś wniosku w ocenie Jenny, a przy tym wyglądała bardzo zarozumiale – wrażenie to potęgował zadarty nosek usiany piegami. Była bardzo ładną, wysportowaną, szczupłą dziewczyną z krągłościami. Speszona Jen uciekała wzrokiem od natarczywego spojrzenia nieznajomej i skrzyżowała ręce na piersiach, delikatnie pocierając ramiona.
Zdecydowała się rozejrzeć po kuchni. Było to niewielkie pomieszczenie, którego cały obwód stanowiły szafki kuchenne. Na środku stał stary wysoki stół drewniany, wysłany białym obrusem obszywanym na brzegach ozdobnymi nićmi, które tworzyły różnego rozmiaru spirale. Po lewej stronie od wejścia było okno, ozdobione po bokach białymi, własnoręcznie wyszywanymi firankami; zza którego rozciągał się widok na pola i kawałek lasu. Po prawej zaś stronie znajdowało się okienko, które służyło do podawania posiłków lub oddawania pustych talerzy. Było widać przez nie, co się dzieje na stołówce, toteż Jen, przelotnie zerkając co jakiś czas w tamtym kierunku, zauważyła, że towarzystwo z wolna się rozchodziło i powracało do swoich spraw.
– Mam nadzieję, że Lou przeżyje. Katherine i Charlie pewnie nie chcieli jeszcze bardziej zamartwiać Benjamina, ale to wyjęcie noża tylko pogorszyło sprawę. No wiecie, nóż zapobiegłby wykrwawieniu się, choć rzeczywiście trochę by to bolało...  – Zoey przerwała, speszona swoim dziwnym wywodem.
– Myślicie, że nie zawahają się zaatakować Domy? – zapytała nieśmiała dziewczyna, którą Sue przedstawiła wcześniej Jenny jako Molly.
Zapadło milczenie. Wszystkie spojrzały po sobie ze zgrozą. W końcu Suzanne zdecydowała się przerwać ciszę.
– Nie wiem. Ale nie rozmawiajmy już o tym. W każdym razie na chwilę obecną nie warto patrzeć w przyszłość, ale wziąć się w garść i po prostu czekać na rozwój wydarzeń. – Westchnęła głośno. – To mi przypomniało o tym, że niedługo mam test z treningów praktycznych.
Jennifer spojrzała przelotnie w okienko z widokiem na stołówkę. Jednak jej uwagę przykuła na dłużej postać wchodząca właśnie do pomieszczenia. To był Daniel Greyman we własnej osobie. Obok niego kroczył jakiś inny młodzieniec, którego twarzy nie dostrzegła, gdyż odwrócił ją w stronę Daniela. Obydwaj pogrążeni byli w rozmowie. Zasiedli niedbale na krzesłach przy jednym ze stolików, a pan Greyman pokazywał koledze łuk trzymany w dłoni.
Jenny utkwiła wzrok na tę scenę jak zahipnotyzowana. Namyślała się, co takiego może Daniel o niej sądzić. Ich światy tak bardzo różnią się od siebie, nawet pod względem manier – w Kosch Dill byłoby nie do pomyślenia zwracać się do kogoś nieznajomego wprost, bez żadnych zwrotów grzecznościowych. Natomiast tutaj takie ceregiele są darowane, Eufani nie zawracają sobie tym głowy. A więc co mógł on pomyśleć o takiej dziewczynie, która zjawia się ni stąd, ni zowąd, w eleganckiej sukni, butach na obcasie i o dość nietypowych (a może nawet dla niego zabawnych) nawykach? Czy po tym, jak stał się świadkiem jej własnej głupoty, która niemal doprowadziła do nieszczęścia, już więcej nie spojrzy na nią? Czy ma ją za bezmyślną paniusię, co stanowi tylko i wyłącznie zawadę?
Tak pogrążona we własnych marzeniach, nie usłyszała, o czym dalej rozprawiały dziewczyny.
– Przystojny jest, prawda? – Wzdrygnęła się, słysząc przy uchu głos Zoey i tym samym powracając na twardy ląd.
– Słucham?
– Daniel Greyman. – Westchnęła obojętnie, ale Jennifer miała wrażenie, że pobrzmiewała w tym również nutka utęsknienia. – Wiele dziewczyn się w nim durzyło, ale żadną z nich się nie zainteresował, z żadną się nie związał. Prawdopodobnie woli facetów, więc nie zawracaj sobie nim głowy.
– Ja wcale nie...
Lecz nim zdążyła zaprotestować, odezwała się szatynka, która wcześniej lustrowała ją potępiającym wzrokiem:
– Zaraz, zaraz... Czy to nie łuk i broń do polowania? Na dodatek obaj są potargani, mają pełno liści w tych swoich czuprynach. Stawiam swój szkicownik, że byli na polowaniu.
– I co z tego? – rzuciła zirytowana Noey. – Przecież robią to niemal codziennie.
– Pomyślcie – zniecierpliwiła się. – Benjamin i Lou mówią, że ocalili ich dwaj młodzi Eufani, którzy akurat byli na polowaniu. Tymczasem oni wracają z niego, niedługo po ich przybyciu. Nie wydaje wam się to ani troszeczkę dziwnym zbiegiem okoliczności? To na pewno oni uratowali Bena i Louisa.
– Być może. – Suzanne wzruszyła ramionami. – Tak czy siak, dobrze się stało, że ktoś im pomógł. Nie chcę nawet myśleć, do czego by tam doszło, gdyby nie oni. Jenni – odwróciła się do niej po chwili milczenia – mam za chwilę lekcję, więc nie mogę z tobą zostać. Poradzisz sobie?
Jenny pokiwała głową na znak zgody, choć tak naprawdę nie wiedziała, czy da radę odnaleźć się w tym budynku. Cała grupka dziewczyn rozeszła się, toteż została teraz sama. Westchnęła głęboko.
Wyszła z kuchni i w tym samym momencie zderzyła się z kimś, kto odruchowo złapał ją za ramiona. Mruknęła słowa przeprosin i spojrzała na swoją niedoszłą ofiarę. Był to chłopak, który niedługo wcześniej gawędził z panem Greymanem, poznała po granatowej koszulce. Ale co najdziwniejsze, wyglądał bardzo podobnie do tej dziewczyny mierzącej Jenny nieprzyjaznym spojrzeniem. Miał ten sam odcień włosów, co i ona, identyczną karnację, błękitne wąskie oczy, zadarty nos pokryty piegami, pełne usta, a nawet kształt i rysy twarzy.
– Em... To ja przepraszam – odezwał się czysto amerykańskim akcentem. Zdawszy sobie sprawę, że nadal ją podtrzymuje, zaśmiał się cicho i puścił Jen. – Jestem Troy. Troy Patterson.
– Jenny Morris. – Uśmiechnęła się do niego, ściskając dłoń.
– Wiem. Tutaj już każdy zna twoje nazwisko. Poza tym słyszałem dużo o tobie od niektórych osób... Moja siostra, Tatiana, koleguje się z Suzanne. – Puścił jej oczko.
– Czyli... to twoja siostra? – Jennifer domyśliła się, która to Tatiana. Przecież takie podobieństwo nie mogło być przypadkowe, z czego zdała sobie sprawę dopiero teraz.
– Trudno się jej wyprzeć, to moja siostra bliźniaczka. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Jen nie wiedziała, co odpowiedzieć. W tym momencie do sali wkroczył Daniel Greyman. Jego spojrzenie napotkało spojrzenie Jenny i trochę się zmieszał. Stanął obok nich (był trochę wyższy od Troya), sprawiając wrażenie, jakby chciał dziewczynie zadać jakieś pytanie, lecz nie w obecności Pattersona.
– Och... Em... Suzanne nie oprowadza cię po Domu Najwyższej? – zapytał, lecz widać było wyraźnie, że odpowiedź niezbyt go interesowała.
Jennifer przyjrzała się rumieńcom na jego szczupłej twarzy, które kontrastowały z bladą skórą. Wzrok miał nieco rozbiegany, oczy lekko rozszerzone, a usta wysuszone, jakby po ciężkim wysiłku, który wzbudził w nim podekscytowanie. Z głowy ściągnął duży kaptur czarnej bluzy, odkrywając rozwichrzone włosy.
Bała się tego spotkania. Nadal wstydziła się za to, do czego omal nie doprowadziła przez swoją głupotę. A Danielowi zawdzięczała życie. Kolejny raz. Świadomość ta przytłaczała ją, przecież całe to zajście tak naprawdę było na jej życzenie. I pan Greyman był jej świadkiem.
– Nie. Chyba ma trening – wybąkała.
– Och, to szkoda – odezwał się Troy. – Ja niestety też nie mogę, bo jestem w tej samej klasie, co Suzanne i tak naprawdę już jestem spóźniony. Ale może Daniel?
– Nie.
Odpowiedź zaskoczyła zarówno Troya, jak i Jenny. Co prawda, nie bardzo spodobał jej się ten pomysł, wolałaby już zostać sama, lecz nie przyszło jej do głowy, że Daniel może być aż tak nieprzyjemny i obojętny na nią, by tak po prostu odmówić. Najwidoczniej jej obawy się sprawdziły – po tamtym wydarzeniu Daniel Greyman nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
– Ale jak to? Przecież teraz nie masz żadnych...
– Muszę iść, trzymaj się.
I bez słowa wyjaśnienia zniknął za ogromnymi drzwiami. Wstrząśnięta Jen nie potrafiła w żaden sposób skomentować tej sytuacji. Zrobiło jej się bardzo głupio, została potraktowana jak idiotka. Czuła na sobie spojrzenie Troya, ale usilnie je omijała. Po jakimś czasie usłyszała, jak mówi:
– Nie przejmuj się nim, musiało to być coś bardzo ważnego, skoro odmówił tak ładnej dziewczynie.
Lekko zaskoczona uniosła głowę, a Troy mrugnął do niej trochę zadziornie, trochę dodając otuchy.