16 października 2015

Rozdział X


Ciężkie krople deszczu niczym pociski z nieba moczyły jej włosy i ubrania, wygodne buty rozklejały się i zaczęły trzeszczeć, kiedy dziewczyna raz po raz wdeptywała w kałuże na drodze. Objęła się mocniej rękoma, pewna, że później będzie leżała przeziębiona w łóżku. Ale to w tej chwili najmniejsze miało znaczenie. Szukała wzrokiem przez przymrużone oczy wśrod ulewy Daniela, lecz dotąd na drodze nikogo nie spotkała. Czyżby naprawdę odszedł, pozostawiając ją samej sobie? Pozwolił jej tak po prostu odejść, jak on sam?
Ciężkie od wilgoci włosy przykleiły się do jej karku i policzków, podobnie jak ubranie przywarło do ciała, eksponując całą figurę. Tym bardziej Jennifer czuła się naga, bowiem nigdy dotąd nie miała na sobie tak skąpego (tylko bluzka i spodnie, pomijając bieliznę, która również zupełnie inaczej wyglądała niż ta, którą nosiła dotychczas) stroju. Nie rozumiała kolejnej różnicy pomiędzy tymi dwoma światami. W Kosch Dill owdzianie takiego ubrania byłoby nie do pomyślenia, czymś niedorzecznym. Prawdziwa kobieta kojarzona była z eleganckimi sukniami i perukami (do tych ostatnich Jenny nie potrafiła się przekonać, więc babci tłumaczyła, że jest jeszcze za młoda). Zupełnie inaczej niż w Lotrefight.
Wtem ujrzała smukłą, wysoką postać w odległości trzydziestu kroków, stojącą przy jednej z ławek w parku, do którego Jenny zaprowadziła Daniela po utworzeniu przejścia. Narodziła się w niej iskierka nadziei, więc przemierzyła tę odległość, dzielącą ją od celu, biegiem. Jednak gdy znalazła się dziesięć metrów od pana Greymana, zwolniła i powoli, niepewnie przeszła kilka kroków do przodu.
Nie byli blisko siebie, nie byli też daleko. Jenny nie wiedziała, co ma teraz zrobić, co powiedzieć. Dlatego stała tak za nim onieśmielona. Była pewna, że chłopak nie wyczuł jej obecności, ani też nie usłyszał jej w szumie ulewy, rozchlapywanych kropel o chodnik. A jednak zerknął na nią jednym okiem przez ramię. I właściwie to wszystko z jego strony.
Nie było wyjścia.
– Przepraszam.
Cisza. Przez chwilę wsłuchiwała się w szelest liści na poruszanych przez wiatr gałęziach drzew, aż w końcu powoli straciła nadzieję na odzew.
Młodzieniec odwrócił się w jej stronę i zbliżył się doń, tak że teraz musiała lekko unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Za co przepraszasz?
Z trudem przełknęła ślinę.
Przypomniała sobie nagle jego słowa. Gdybym zabił ciebie jako krótkożywotną albo kogokolwiek z was, dopuściłbym się równie niegodziwego czynu, co Czarni Jeźdźcy. A więc dla niej naraził się na hańbę, na upodobnienie się do Czarnych Jeźdźców. To dlatego był taki wstrząśnięty.
– Wiem, że przeze mnie możesz mieć kłopoty, że mogą cię uznać za przestępcę takim, jakim są Czarni Jeźdźcy. Wiem, że uratowałeś mi życie już dwakroć, wiem, że gdyby nie ty...
Głos jej się załamał, nie potrafiła nawet dokończyć. Schyliła głowę, aby pan Greyman nie dostrzegł jej łez. Na z początku kamiennej twarzy Daniela pojawiło się coś na kształt... smutku, współczucia, wybaczenia? Nigdy nie lubił patrzeć na płaczące kobiety. Poczuł się sprawcą jej załamania, dopadły go wyrzuty sumienia, choć starannie starał się je ukryć, nie tylko przed innymi, ale i przed samym sobą.
– Przepraszam i dziękuję za wszystko – szepnęła Jenny.
Przygarnął ją do siebie i przytulił mocno. Cały był sztywny z zakłopotania, nie wiedział, co mógłby innego począć, by ulżyć dziewczynie, ona natomiast, nie zwracając na to uwagi, pozwoliła popłynąć łzom, które moczyły jego koszulę. Przyłożyła policzek do miejsca, gdzie było jego serce i wsłuchiwała się w jego rytm, by choć trochę się uspokoić. Okazało się jednak, że to wcale nie pomaga, gdyż serce Daniela biło w przyśpieszonym tempie, pewnie po biegu albo ze zdenerwowania. Wciąż się na nią gniewał?
Oboje zajęci sobą nie zauważyli tego, że deszcz ustał, a wokół dzień lekko pociemniał, powoli ustępując miejsca nocy. Więc kiedy odsunęli się od siebie, młodzieniec spojrzał na niebo i rzucił jakby do siebie:
– Jest już późno. Powinniśmy wracać.
– Przepraszam, to przeze mnie.
– Nieważne. Wybierzemy się innym razem. I przestań już przepraszać.
– Wciąż się na mnie gniewasz? – zapytała nieśmiało.
Spojrzał na nią kątem oka. I nagle na jego twarzy dostrzegła cień uśmiechu.
– Co w tym śmiesznego? – zniecierpliwiła się.
– Nie, oczywiście, że się na ciebie nie gniewam. Tylko... dziwny zbieg okoliczności, że odkąd stanąłem w twojej obronie, zaczęłaś się do mnie zwracać na „ty”.
Poczuła na swej twarzy rumieńce.
– Wybacz.
– Nie mam czego wybaczać. Przecież nie musisz do mnie się zwracać tak oficjalnie. – Puścił jej oczko. – Swoją drogą to nie rozumiem tych manier krótkożywotnych. Do swoich mężów też mówicie na per pan, a do żon per pani?
Jennifer wybuchła nieposkromionym śmiechem, czym zaskoczyła nie tylko siebie, ale i Daniela. Wiedziała, że nie spodziewał się po niej takiego zachowania, prędzej oburzenia albo nagany.
– Chyba pierwszy raz słyszę twój śmiech.
Wpatrywali się w siebie przez dłuższy moment, podczas którego Jenny po namyśle przyznała mu rację. Rzadko się śmiała, a odkąd się poznali, nigdy do czegoś takiego nie doszło.
– Miła odmiana – rzekła, ku swojemu zdziwieniu.
Kiedy dziwne napięcie się przedłużało, Jenny zapragnęła go przerwać, czuła się bowiem coraz bardziej niezręcznie.
– A więc? Wracamy?
Pokiwał głową.
– Wracamy.
Odwrócił się lekko od niej, zamknął oczy i zaczął otwierać przejście. Po chwili przed nimi zmaterializowała się dobrze im znana falista powłoka, w którą po chwili wkroczyli.
Po raz pierwszy Jennifer dobrowolnie i z chęcią wracała do Lotrefight.

Cześć i czołem!
Tak się złożyło, że na powitanie krótki rozdział przypadł, ale cóż, lepsze to niż kolejny miesiąc bez niczego. Otóż już mam internet, ogólnie parę rzeczy w mojej powieści uporządkowałam w całość, choć jeszcze jest kilka, które nie są dopracowane i przez które nawet rozważałam całkowitą rezygnację z You are my broken dream. Ale postanowiłam się nie przejmować tym, nawet jeśli coś mi nie do końca wyjdzie, bo to opowiadanie nie musi być nie wiadomo jakim dziełem sztuki, ma tylko i wyłącznie spełniać moje marzenia oraz dać przyjemność czytelnikowi.
Niestety, nadal raczej pozostaniemy w dawnych odstępach, czyli post co minimum 2 tygodnie. Przykro mi również, ale nic na to nie poradzę, to najlepsze, co mogę Wam na tę chwilę zaoferować.
Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz