7 sierpnia 2015

Rozdział IX

Rozdział dedykuję dla Rudej :*

Kilka razy udało jej się zmienić kurs, tłumacząc się bólem głowy. I choć rana w rzeczywistości nie była tak poważna, Daniel nie wypowiadał się na ten temat, a zdawał się wierzyć we wszystko, co Jenny mówiła i robiła. Jednak za każdym razem ponosiła klęskę, gdyż chłopaka nie dało się tak łatwo pozbyć. To nie mogło dłużej tak trwać, bo w końcu kłamstwo i intryga wyjdą na jaw.
Skierowała się w stronę centrum miasta. Nagle uświadomiła sobie, jak długo jej tu nie było. To uczucie ją przytłaczało, choć nic się tutaj nie zmieniło. Te same kręte, rozwidlone drogi, domostwa, na których podwórkach bawiły się małe dzieci, ci sami zapracowani ludzie sprzedający towary, aby zarobić choć kilka groszy na utrzymanie swoich rodzin. Zwykłe życie w Kosch Dill w porze południowej. Wszystko pozostało takie samo.
Daniel rozglądał się z lekkim zainteresowaniem po twarzach mizernie odzianych wieśniaków, skupujących skromne bochenki chleba, na przejeżdżające co chwila dorożki z woźnicą poganiającym konie. Jenny wyczuła, że to idealny moment, pojawiła się bowiem szansa wykorzystania jego chwilowej nieuwagi. Sięgnęła do jego pasa rozciągającego się wokół bioder, pośpiesznie wyjęła z niego pierwszą lepszą broń. Mimo pozorów była strasznie ciężka i z trudem ją utrzymała w dłoniach, nim zdążyła ją upuścić. Pan Greyman niemal natychmiast zareagował, jednak ona była szybsza. Kiedy się odwrócił, wymierzyła w jego twarz metalowym narzędziem. Po chwili chłopak, pochyliwszy się nisko, dotykał nosa, powstrzymując krwotok.
Nie czekała dłużej, musiała działać, póki zyskała na czasie. Rzuciła się pędem przez zaułki, gdzie miała szansę łatwo zgubić Daniela. Usłyszała za sobą jego wołanie, jednak nawet nie odwróciła się. Przyśpieszyła, mając nadzieję, że jest w wystarczająco dobrej formie, by mu uciec.
Zrobiwszy jeszcze kilka zakrętów, przystanęła w jednym z zaułków, opierając rękę o brudną, chłodną ścianę i z trudem łapiąc powietrze. Była pewna, że zdołała zgubić pana Greymana, więc postanowiła chwilę odsapnąć.
Przez głowę przemknęła jej pewna myśl. Nie mogła wrócić teraz do domu. To by było zbyt oczywiste, pan Greyman wiedział, gdzie mieszkała, przecież tam się spotkali. Więc gdzie się teraz podzieje? Miałaby nocować tutaj, na bruku? A co zrobi, gdy babcia Georgina już wróci? Jak jej wytłumaczy, że nie może przekroczyć progu własnego domu?
Wtem dostrzegła jakiś ruch. Zwróciła się w tamtym kierunku i jej oczom ukazał się jeden z tych, których szczerze nie cierpiała i którymi gardziła. Przybrany w czerwony żupan zdobiony złotymi guziczkami, wywijał szablą na oślep, jakby nie miał władzy nad ręką. Stawiał ciężkie i głośne kroki w skórzanych buciorach, słaniając się na boki. Z głowy zniknął gdzieś kołpak, odsłaniając charakterystyczne dla szlachty uczesanie, choć potargane i mokre włosy ledwo je przypominały. Pomarszczona twarz osobnika przypominała kolorystyką dojrzałe jabłko, co wyglądało wręcz komicznie, choć taki stan był dla szlachciców zwyczajowy. Ten tutaj pewnie wrócił z jednej z często urządzanych pijatyk.
Popatrzył na dziewczynę dziwnym wzrokiem, potarł usta (albo wąsy), a po chwili jego twarz wykrzywił obleśny uśmiech. Przypominał drapieżnika, który znalazł idealną dla siebie zdobycz. Jen cofnęła się, jednak było już za późno na ucieczkę. Sarmata zatrzymał ją, zamykając jej rękę w mocnym uścisku.
– Gdzie się waśćka wybiera? – Jenny skrzywiła się z grymasem, czując z jego ust odór piwa zmieszanego z wódką. Ten natomiast nachylił się do niej i wyszeptał do ucha: – Może być przecież wspaniała zabawa.
– Proszę mnie natychmiast puścić!
Próbowała mu się wyrwać, jednak to nie podziałało. Przyszpilił ją do ściany i zaczął wodzić zachłannym wzrokiem po jej ciele. Odtrąciła go z całej siły, gdy zabrał się do obsypywania pocałunkami jej szyi. W odwecie uderzył ją w twarz. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, ale nakazała sobie zachować przytomność umysłu. Jej wnętrza skręcały się, kiedy ręka mężczyzny objęła jej talię. Czuła ogromne obrzydzenie i zarazem pozbawioną nadziei bezradność.
Wtem szlachcic zabrał gwałtownie ręce i pod wpływem siły uderzenia rąbnął w ścianę naprzeciwko. Ledwo zdołał utrzymać się na nogach, przyciskając dłoń do policzka. Podniósł dziki wzrok na napastnika.
Daniel Greyman stanął obok niego, wyprostowany, pewny siebie, silny, zdeterminowany i pałający gniewem. Jeszcze nigdy Jenny nie cieszyła się tak bardzo z jego przybycia. Radość zmieszana z bólem sprawiały, że była półprzytomna i z trudem zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje.
– Trzymaj ręce z dala od tej dziewczyny. – Jego głos był niebywale niski i jednocześnie spokojny pomimo gniewu.
Sarmata z wysiłkiem wyprostował się, nie spuszczając oka ze swojego przeciwnika i stanął z nim twarzą w twarz.
– A bo co? Nie chcesz się dzielić taką sztuką? – Wykrzywił się w obleśnym uśmiechu. – Pozwól mi chociaż dokończyć, potem będziesz ją miał tylko dla siebie.
W mgnieniu oka Daniel wymierzył w niego pięścią, a ten już leżał na posadzce, przyciskając dłoń do nosa. Chłopak doskoczył do niego i zaczął z furią okładać go pięściami, nie szczędząc przy tym siły. Wściekłość i nienawiść kipiała z niego, odzwierciedlała się w jego oczach, które teraz przypominały wzburzone morze, zaprowadzające chaos i uśmiercające wielu żeglarzy, którzy odważyli się na nim płynąć.
W pewnym momencie Jenny uświadomiła sobie, że to trwa zbyt długo, że tego było już za dużo. Dostrzegła kałużę krwi formującą się pod bezwładnym ciałem szlachcica i wciąż siedzącego na nim pana Greymana. Mimo że mężczyzna już dawno stracił przytomność i zaprzestał obrony, ten nadal zadawał mu bolesne ciosy. Jenny, która wciąż była oszołomiona całym zajściem, z trudem podeszła do chłopaka i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Daniel...
Gwałtownie zatrzymał się. Dziewczyna nie widziała wyrazu jego twarzy, gdyż był odwrócony do niej tyłem, jednak już po chwili odtrącił niedelikatnie jej rękę i wstał, patrząc jej w oczy. Zamarła. To nie były jego oczy. Jego oczy były piękne. A te budziły w niej lęk. I to nie był jego głęboki błękit, przypominający morze, w którym tak łatwo się cudownie zatracić. Ten błękit jej się nie podobał. Jego oczy, mimo gniewu i złości, były puste.
Spojrzał na leżącego obok nich nieprzytomnego człowieka, potem na swoje ręce ubrudzone jego krwią. Na twarzy zaczęły się powoli malować emocje – niedowierzanie i oszołomienie. Nadal wstrząśnięty, odwrócił się bez słowa i zniknął Jennifer z oczu.


Kuliła się, oparta o ścianę. Obejmowała się rękoma, chcąc uchronić się przed mrozem. Pogoda w Kosch Dill bardzo szybko się zmieniała, tak więc dla jego mieszkańców nagłe ochłodzenie po upalnej porze południowej nie było żadnym zaskoczeniem. Jenny już zdążyła się jednak odzwyczaić od miejscowych wahań temperaturowych. Dziwne, jak bardzo Lotrefight, gdzie zwykle świeciło słońce, a mimo to nie było upalnie, ale dość wilgotno, różniło się od Kosch Dill. A może to właśnie na tym polega? Aby dwa wymiary dawały większą możliwość wyboru odpowiedniego dla siebie świata? Lecz w takim razie dlaczego człowiek sam nie może rzeczywiście zadecydować, do której krainy chce przynależeć?
O czym ona właściwie myślała? To szaleństwo. Właśnie stała się ofiarą próby gwałtu, a także świadkiem być może zabicia pijanego sarmatana i diametralnej zmiany Daniela Greymana... A najgorsze było to, że zniknął bez słowa, tak jakby ona nic nie znaczyła. Chyba lepsze byłoby nakrzyczenie na nią za to, co zrobiła, że uciekła, naraziła się na ogromne niebezpieczeństwo... Za to, że bez zastanowienia popełniła takie głupstwa. Miała za swoje. Tylko cud sprawił, że pan Greyman zdążył na czas. Tylko cud sprawił, że jeszcze trzyma się na nogach...
I co teraz? Przecież tego właśnie chciała. Uciec. Powrócić do domu. Żyć dalej tak, jakby nic się nie wydarzyło. I właśnie to dostała. Daniel zostawił ją na pastwę losu, więc czemu miałaby nie skorzystać?
Nawet nie zauważyła, kiedy słońce zniknęło z nieba, a strugi deszczu uwolniły się z ciemnych chmur, by następnie spaść na ziemię. Dopiero teraz odczuła upływ czasu. Tutejsze ulewy zazwyczaj rozpoczynały się w porze wieczornej albo niewiele wcześniej. Mogła tylko domyślać się, ile tak siedziała skulona w zaułku, samotna i niepewna tego, co dalej począć.
I nagle znalazła odpowiedź na wcześniej zadane sobie pytanie. Dlaczego miałaby nie skorzystać z okazji do ucieczki od tego wszystkiego i powrócić do normalnego funkcjonowania?
Bo Daniel Greyman uratował jej życie.
Zaśmiała się w myślach za to, o co go posądzała, tak jak i pozostałych. Człowiek chory psychicznie nigdy nie przybyłby jej na ratunek.
Przypomniała sobie początek serii minionych wydarzeń. To on uratował ją przed niebezpiecznym chłopakiem z nożem... Czarni Jeźdźci, tak chyba ich nazywano. Gdyby nie on... Dlaczego dotarło to do niej dopiero teraz? Nikt nigdy dla niej się tak nie poświęcił, a pan Greyman przecież jej nawet nie znał! I musiał po raz drugi uratować jej życie, by w końcu to zrozumiała...
Spojrzała na swoje nadgarstki, na których wcześniej zaciśnięte były ogromne łapska szlachcica. W tych miejscach pojawiły się siniaki. Jennifer przymknęła powieki. Jak się teraz pokaże Danielowi? Wstydziła się. Wstydziła się nie tylko tego, że tak głupio postąpiła – wstydziła się tego, że widział to wszystko. Przecież to nic takiego, on ją w końcu uwolnił... Ale co on teraz o niej pomyśli? Nie chciała, by zaczął na nią patrzeć w taki sposób, jakby scena, kiedy była dotykana przez tego mężczyznę, wciąż do niego wracała. Czuła się okropnie brudna. Doznała obrzydzenia do własnego ciała. Widziała ręce sarmata przesuwające się po jej skórze, wbrew woli Jen, widziała jego pełen obleśnej satysfakcji uśmieszek...
Pokręciła głową, ocierając wierzchem dłoni oczy, z których zaczęły płynąć łzy. Z trudem powstrzymywała odruch wymiotny, kiedy przypominała sobie te kilka okropnych chwil, mimo to nakazała sobie spokój.
Musiała odnaleźć Daniela.

Ostatnio cierpię na brak weny i ochoty, dlatego tak długo zwlekałam z rozdziałem, zresztą to się zdarza dosyć często, więc pewnie jesteście przyzwyczajeni. Ale wciąż walczę. Ogłaszam, że przez jakiś być może dłuższy okres nie będę mogła tutaj publikować rozdziałów, gdyż nie będę miała internetu. Udaję się na urlop i nie wiem, kiedy odzyskam dostęp do internetu. Ale nie będę próżnowała, jako że również na ocenialni wzięłam urlop, będę miała więcej czasu dla siebie i dla opowiadania. Będę bowiem pisała kolejne rozdziały na kartkach. ;D I, jeśli mi się uda, w końcu uporządkuję nie tylko zakładki (zwłaszcza Rasy, które wam już obiecuję i obiecuję), ale i również samą treść. Dzięki Kitty K., z którą współpracuję, dowiedziałam się o pewnej metodzie i zamierzam ją wykorzystać. ;)
I jak nowy szablon? W końcu jest, choć go miałam wstawić dokładnie miesiąc i jeden dzień temu. XD Powiedzcie, czy wam się podoba, czy coś zmienić. Mnie osobiście się bardzo podoba i jestem z niego dumna, ale jeśli wam coś nie działa albo coś w tym stylu, to informujcie mnie o tym. A więc do następnego! :D

2 komentarze:

  1. Jestem zazdrosna. Boziuu! Moje szablony to jakieś rude katastrofy były, a ten tutaj... śliczny, zamień się na talent XD
    Rozdział dość krótki, a tyle na niego wyczekiwaliśmy...
    Pijany szlachcic... ależ to musiał być szlachetny widok - sarkazm, czujesz?
    Powinien sobie głowę odciąć tą szablą.
    Danieeeelll! Rycerzu bez koszulki!... Och i ach :)
    Tylko gdzie Greyman zniknął? Niech Jenny go szybko znajdzie.
    Jeśli dodasz jakiś rozdział pomiędzy 10 a 20 to wiedz, że prawdopodobnie go przeczytam, ale nie skomentuję, gdyż wyjeżdżam.


    http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam ccccc;;;;


    Buziaki i weny!
    H

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacznę od tego, że mega podoba mi się Twój nowy szablon. Jest taki kolorowy, żywy, wyróżniający się. Świetny! Bardzo miło się wchodzi teraz na Twojego bloga;) Nie mówię, że tamten był zły, ale ten jest lepszy :D Także moim zdaniem to zmiana na plus ;)

    Chciałam też bardzo podziękować za dedykację! Zrobiło mi się ogromnie miło widząc swój nick u gory rozdziału ;) Nie spodziewalam się! Dziekuję ;*

    A jeśli chodzi o treść to tutaj też mnie zaskoczylaś. Nie sądziłam, że ona bedzie chciala zwiać Danielowi! Przecież on jej nic złego nie zrobił, wręcz przeciwnie ciągle stara sie pomoc, a ona go tak ostro potraktowała. Nie bardzo potrafię jej zrozumieć i byłam nieźle zdziwiona jej zachowaniem. I miałam ochotę walnąć ją w łeb, serio:D Najpierw od niego zwiewa, a potem nagle zachcalo jej się go odnaleźć. No to jak w końcu? Chce by jej towarzyszył czy nie? Chyba jest bardzo zagubiona, bo odnoszę wrażenie, że nie do końca wie czego chce. Dobrze chociaż, że ją wyrzuty sumienia dopadły, o może nie będzie już głupot popelniac! ;D
    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń