24 stycznia 2015

Rozdział III

Obudziła się, gwałtownie poruszając powiekami, by świat nabrał wreszcie właściwe kształty i wyraźniejsze kontury. Wydała z siebie cichy pomruk, próbując rozprostować kości. Odnosiła wrażenie nieprzyjemnie dziwnej pustki, jakby całe otoczenie i życie wcale jej nie dotyczyło, została z niego wykluczona. Straciła siłę w każdym mięśniu jej ciała, w dodatku czuła mdłości. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak źle z nią było, pomijając dzień, kiedy spotkała u siebie w domu Daniela. Pewno jeszcze nigdy nie doszła do tak fatalnego stanu.
Odwróciła głowę na bok, oglądając nieznane jej urządzenie, którego rurki odprowadzały z torebeczki na samej górze czerwoną ciecz do organizmu Jenny. Uniosła prawą rękę. Jedna z zabarwionych na ten kolor rurek kończyła swój bieg tuż pod okrywającym ją bandażem. Skrzywiła się na ten widok, choć nie do końca rozumiała, czemu to służy. Wystarczyło samo obrzydzenie.
Rozejrzała się dookoła. W pomieszczeniu zdecydowanie dominowała szarość – ściany z marmuru, kamienna podłoga, jak i również sufit były tego samego koloru. Większość małego pokoju zajmowało ogromne stoisko z różnymi szklanymi zbiornikami, łączonymi takimi samymi kapilarami. Naczynia wypełniały różnobarwne oraz prawdopodobnie o różnych funkcjach substancje, wydzielające wiele niemiłych, mdłych zapachów. Tuż przy lewej ścianie stał szklany stół, na którym panował ogromny bałagan. Przeważały na nim powyrywane, zapisane kartki pomieszane na biurku albo przylepione do małej tabliczki nad stolikiem. Na rogu prezentowała się przezroczysta fiolka o nieznanej zawartości. I Jenny nie zdążyła się nad tym zastanowić, gdyż przed szklanym stołem stała odwrócona do niej tyłem ciemna postać...
O nie, pomyślała.
Zaczęła wiercić się na lekko pochylonym łóżku, kopała okrywającą jej chłodne ciało pościel. Usiłowała oderwać od swojego ramienia przewody. Szarpała się z nimi, póki tajemnicza osoba za biurkiem odwróciła się do niej, mieszając jakiś płyn w porcelanowej miseczce. Powoli zbliżyła się do osłabionej dziewczyny.
– Nie rób tego – powiedziała z francuskim akcentem.
Do Jenny uśmiechnęła się przedziwna twarz. Dosłownie. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak mężczyzny, lecz dopiero wąskie, ciemne oczy i długie (bardzo długie!) usta, pomalowane intensywnie czerwoną szminką, zdradzały kobiecość. Nie mówiąc już o czarnych, błyszczących włosach, sięgających za ramiona. Okropnie długie usta i zmarszczki na czole sprawiały, że uśmiech zdawał się sztuczny i wymuszony, lecz Jenny z niewiadomych powodów wyczuwała w nim ciepło i sympatię.
– Póki nie wydobrzejesz, muszą pozostać przy twojej skórze. – Znacząco wskazała na rurki. – Po toksycznym olejku, zawierającym kwasy o działaniu wyżerającym, w skórze i pod nią pojawiły się poważne urazy. Straciłaś dużo krwi.
Głowa Jen zaczęła pulsować, a uczucie mdłości ustąpiło miejsca bólowi, który szybko się roznosił po całym ciele. W końcu doznała znajomego paraliżu i braku orientacji. Jakby stopniowo odpływała ze świata. W jednym momencie wszystkie zmysły ją zawiodły – odgłosy otoczenia docierały do niej jakby przytłumione, wzrok przyćmiła czarna mgła, a skóra nie odczuwała dotyku. 
Kobieta szybko zareagowała i w mgnieniu oka przechyliła miseczkę w stronę Jen. Gorzki smak rozlał się w jej ustach, wywołując chęć wyplucia lekarstwa, lecz widząc nakazujące spojrzenie ciemnowłosej, zmusiła się do przełknięcia.
Odetchnęła z ulgą, kiedy męki ustały. Za to znów powróciły chęci zwymiotowania, pewnie spowodowane mieszaniną rozmaitych, niemiłych zapachów, jakie roznosiły się w pomieszczeniu. Jenny uspokoiła oddech i popatrzyła na nieznajomą.
– Jak długo spałam?
– Nie spałaś, moja droga. Straciłaś przytomność. – Uśmiechnęła się na tyle miło, jak potrafiła. – Pogrążyłaś się w stan podobny do śpiączki, lecz wszystkie twoje narządy wciąż prawidłowo pracowały, a ty oddychałaś samodzielnie. Pan Greyman przyniósł tutaj panienkę nieprzytomną, więc się panią zajęłam. Minęło już pięć dni.
Jenny uniosła brwi. Nie, to nie mogła być prawda. Pomyślała o babci, która niedługo ma wrócić od krewnych. Czego by doświadczyła, kiedy zastałaby dom pusty, bez jej wnuczki? Kompletnie by się załamała. Albo gorzej.
– Muszę wrócić do domu – powiedziała zachrypniętym głosem.
– Niestety, moja droga. Musisz jeszcze poleżeć przynajmniej trzy dni, póki rany się nie wygoją...
– Pani nie rozumie! Ja muszę! – wrzasnęła, podnosząc się z poduszki.
Kobieta zamrugała. Przez chwilę stała tylko w milczeniu, pochylona nad łóżkiem. Potem odwróciła się i, jak gdyby nigdy nic, zajęła się swoimi notatkami. Na jej szczupłą sylwetkę znów padł cień tak, że Jenny z trudem ją widziała. Mimo to, wyraźnie dostrzegła, jak nieznajoma powoli kręci głową.
– To nie jest takie proste – mówiła przyciszonym głosem. Jennifer musiała mocno wytężyć słuch, by ją usłyszeć. – Ucieczka stąd jest niemożliwa, jeśli nie wiesz, jak to zrobić. Więc proszę, nie próbuj. Zaufaj mi.
Jen nie odezwała się. Nie chciała nikomu z nich wierzyć, ale najwyraźniej nie miała wyboru. To jednak nie znaczyło, że nie będzie później próbowała się stąd wydostać.
Usłyszała ciche westchnięcie. Czarnowłosa podeszła jeszcze raz do niej, nadal wykrzywiając twarz w szerokim uśmiechu. Tym razem Jenny była pewna, iż był on wymuszony.
– Przepraszam za moje maniery – wyciągnęła kościstą dłoń. – Nazywam się Florence Strudwick.
Zdążyła się już spotkać z ich dziwnym sposobem witania, więc odwzajemniła uścisk. Niezbyt podobały się jej te zwyczaje, ale to nie był najlepszy moment na dyskusje. Wysiliła się na miły uśmiech.
– Jennifer Morris.
Zapanowało niezręczne milczenie. Florence powróciła do przygotowywania jakiegoś roztworu, jakby już zapomniała o jej istnieniu. W końcu zaczęła się nudzić. Niespokojnie przekręcała się na łóżku, które nagle stało się niewygodne. Dotarło do niej, że tak będą wyglądały jej kolejne trzy dni. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale nie chciała, by jej babcia zobaczyła ją w takim stanie. A zostając tutaj, wyzdrowiałaby. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Flora wciąż mieszała ze sobą różne ciecze, jedynie co jakiś czas robiła przerwę, aby coś zapisać na karteczkach. W głowie Jenny przemknęła myśl, iż może to być trucizna. Ale szybko odtrąciła ją. Musiała ufać, że kobieta jest wobec niej szczera i zrobi wszystko, żeby ją wyleczyć. Inaczej chyba by zwariowała ze strachu i bezradności.
– Mówiła pani, że pan Greyman mnie tutaj sprowadził – zaczęła, chcąc zająć czymś umysł.
– Tak, to prawda.
– Był tutaj?
Florence popatrzyła na nią uważnie.
– Ach – westchnęła. Najwyraźniej zrozumiała, co Jen miała na myśli. – Niestety, więcej tu nie przyszedł. Tylko przyprowadził panią i... – Posłała jej przepraszające spojrzenie. A potem dodała: – Daniel taki jest. Poza walką świata nie widzi. On po prostu... lubi rozładowywać swoje emocje, a przez to zapomina o uczuciach...
– Oczywiście – przerwała jej. – Nie oczekuję niczego więcej od pana Greymana. Chyba jestem jego dłużniczką. Uratował mi życie.
Panna Strudwick zmierzyła ją wzrokiem. Z jej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Należała do tych osób, których nigdy nie można przejrzeć na wylot i nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Jenny za to czuła się przy niej naga i przewidywalna, jakby ta potrafiła czytać z niej, niczym z otwartej książki.
Wreszcie kobieta skupiła się na wbijaniu igły w żyłę Jennifer. W ciszy pobrała krew, a następnie przelała ją do malutkiej probówki. Obejrzała ją w skupieniu, umieściła pod dziwnym urządzeniem i zanotowała coś w zeszycie.
Zanim Jenny usnęła, usłyszała cichy głos Florence:
– Masz rację.


– Kiedy zamierzasz im powiedzieć?
Jenny uchyliła lekko powieki, ale natychmiast zamknęła je z powrotem, kiedy poraziło ją jaskrawe światło. Słyszała przyciszoną rozmowę, choć niezbyt miłą. Musiało minąć trochę czasu, zanim rozpoznała charakterystyczny, francuski akcent.
– Nie twoja sprawa – to z pewnością był męski głos.
– Owszem, jest i ty dobrze o tym wiesz – powiedziała ostro Florence. – Odkąd ją tu przyniosłeś nieprzytomną i poranioną, stało się to również moją sprawą. Czy ty jesteś świadomy tego, na co siebie naraziłeś?! Na co mnie naraziłeś?! – Nie czekała na odpowiedź. – To tylko głupia chwila szczęścia, biorąc pod uwagę to, że ci się udało.
Cisza.
– Co masz na myśli?
Wypuściła ciężko powietrze. Odparła już nieco spokojniejszym tonem:
– Myślę, że ona nie jest...
Nie dokończyła. Widząc, jak Jen się przebudza, natychmiast podeszła do jej łóżka. Wyszczerzyła zęby.
– Dobrze spałaś?
Jenny mruknęła coś niezrozumiałego, przeciągając się leniwie. To prawda, sen dobrze jej zrobił. Czuła się o wiele lepiej, choć ramię wciąż ją piekło, przypominając o wypalonej skórze. Na szczęście, ranę owinięto bandażem i dziewczyna nie widziała, jak się goi.
Flora poszukała czegoś na biurku. Gdy już odnalazła właściwą fiolkę, wzięła ją do ręki i powróciła do Jennifer, która rozpoznała ją. To ta sama probówka, nad której zawartością Florence ostatnio pracowała. Wtedy sądziła, iż przyrządza dla niej truciznę. Teraz znów ogarnął ją lekki niepokój.
– To dobrze, bo czeka cię ostatnia dawka leku – poinformowała ją z powagą wymalowaną na twarzy. – Po nim będziesz odczuwała nikłe bóle, być może mdłości, a twoje ciało odrętwieje. To normalne objawy. Organizm musi powrócić do normy, a przy okazji przyswoić pewne cechy...
– Dlaczego? – Zdziwiona wbiła wzrok w szklany pojemniczek. – Przecież to tylko poparzone ramię. Ono nie może wpłynąć na cały układ.
– Tu nie chodzi o skażoną rękę. Ani o kwas, którym cię zaatakowali tamci ludzie – popatrzyła za siebie. – Tylko o napój, który kazał ci wypić.
Zmarszczyła brwi, ale kiedy zobaczyła powoli wyłaniającą się z ciemności sylwetkę, wszystko nagle zrozumiała. W zdumieniu obserwowała, jak Daniel staje obok Florence. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
Kobieta natomiast, co chyba już miała w zwyczaju, znowu głośno westchnęła.
– Wypij to.
Wzięła podaną jej fiolkę z lekarstwem. Po tym wszystkim, co dotychczas usłyszała, nagle stała się podejrzliwa, ale Flora okazała się całkiem sympatyczna i wydawała jej się szczera. Mogłaby nawet rzec, że miała do niej pewnego rodzaju zaufanie. Sama już nie wiedziała, co o tym sądzić. Bez przekonania opróżniła zawartość szkła i oddała go.
– Mogę już ją zabrać? – odezwał się Daniel, odchrząkując.
– Daniel...
– Już jest po leczeniu, tak? – przerwał jej. – Więc nie widzę żadnego problemu.
Nic mu nie od rzekła. Jenny zaczęło kręcić się w głowie. Po chwili doszedł paraliż, przez który nie mogła się poruszyć, każda próba skutkowała bólem mięśni. Ścisnęła dłoń Florence Strudwick.
– Jutro wszystko będzie dobrze. – Posłała jej pocieszający uśmiech, po czym zwróciła się do Daniela: – Jak masz zamiar ją...
– Chciałem pożyczyć od ciebie Dainie.
– O, nie. Nawet o tym nie myśl – zaprzeczyła. – Nie ufam tobie.
– Mnie? Nie ufasz? – Zrobił niewinną minę szczeniaczka.
– Nie, nie nabiorę się na te duże oczy Greymana. – Pokręciła głową, ale nie była przy tym zbyt stanowcza. Więc Jen nie zdziwiła się, kiedy w końcu machnęła ręką. – A, rób jak chcesz. Nastolatkowie.
Westchnęła, do czego już dziewczyna się przyzwyczaiła. Daniel w tym czasie pochylił się nad jej łóżkiem. Zanim zdążyła zorientować się w sytuacji albo zaprotestować, wziął ją w swoje silne ramiona i skierował się ku wyjściu. Dopiero teraz zauważyła, że odkąd się przebudziła, przewody zostały odłączone od jej organizmu. Kobieta musiała to zrobić w czasie, gdy ona spała.
Jeszcze nim chłopak zamknął za nimi drzwi, pożegnał ich krzyk Florence:
– Tylko bez żadnych głupot, Greyman!


Wyszli na świeże powietrze, gdzie przywitały ich drzewa w kostiumach soczyście zielonych liści; leciutkie podmuchy wiatru i... niebo zasnute szaroburymi chmurami, zwiastującymi nadejście deszczu. Wokół było zbyt ciemno, jak na popołudniową porę, o ile Daniel jej nie okłamał. To wszystko zdawało się jednym wielkim kontrastem wesołej wiosny i ponurej jesieni.
Niedaleko stała kareta bez żadnego zaprzęgu koni, ani też woźnicy. Dlatego Jen zdziwiła się, kiedy chłopak skierował się w tamtą stronę. Jeszcze bardziej zaskoczyło ją to, że po prostu dostał się do środka, położył ją na wygodnym siedzeniu w pozycji leżącej, a sam usiadł naprzeciwko, po czym zawołał „Jedźmy!”. Jenny z trudem odwróciła głowę, chcąc na niego spojrzeć.
– Panie Greyman, przecież nie...
Reszta zdania utkwiła jej w gardle, kiedy wóz się gwałtownie poruszył, aż wkrótce zaczął podskakiwać na nierównej ścieżce, usypanej kamykami. Dziewczyna otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co. 
Po chwili już wiedziała.
– Niemożliwe – szepnęła. – To się nie dzieje naprawdę.
Daniel uśmiechnął się, ale nic nie odezwał. Po prostu siedział w ciszy i wyglądał za okienko.
Jenny zaczęła się zastanawiać, czy to wszystko jest tylko snem, czy nierealistyczną rzeczywistością. Najpierw dziwnie ubrany starzec, potem emanujące własnym światłem jajo, napad preferujących czerń ludzi, ich nadludzka siła, zmaterializowanie się falistej, różnobarwnej powłoki, pracownia Florence, a teraz jeszcze do tego wszystkiego doszła przejażdżka powozem bez stangreta. Jeśli Jen już zwariowała, to naprawdę porządnie. Bo wątpiła, czy nawet najgorszy psychopata mógłby wyobrazić sobie karetę, która sama się porusza. I na dodatek zobaczyć siebie w jej środku. To niedorzeczne i zarazem przerażające.
Napotkała wzrok Daniela, który najwyraźniej przyglądał jej się od dłuższego czasu. Nie mogła nic wyczytać z jego twarzy, to ją jeszcze bardziej wytrącało z równowagi. Kiedy nadal się nie odzywał, powiedziała:
– Przestań.
Uniósł brwi.
– Co?
– Patrzeć tak na mnie.
– Jak? – zapytał rozbawionym tonem.
– W ten sposób.
Uniósł kąciki ust, ale tak delikatnie, że trudno było stwierdzić, czy rzeczywiście się uśmiechnął.
– Wyglądasz całkiem zabawnie, kiedy tak leżysz. – Jenny z trudem zniosła jego szydercze spojrzenie. Więc odetchnęła z ulgą, kiedy młodzieniec zapytał spokojniejszym głosem: – Naprawdę nie możesz się ruszyć?
– Mogłabym. Ale biorąc pod uwagę złamanie sobie kości, naciągnięcie mięśni, niewyobrażalnie długotrwały ból i pozostanie w dość niewygodnej pozycji, skutki są nadzwyczaj zniechęcające. – Z zadowoleniem zauważyła, jak pan Greyman mimowolnie się uśmiechnął.
Przez jakiś czas w milczeniu obserwował dziewczynę, nim odrzekł:
– Cóż, skrzywienie sobie pleców to naprawdę niewyobrażalna hańba na całe życie. W końcu wśród innych dam byłabyś jedyną, która się garbi przy stole. Rzeczywiście okazałoby się to totalną porażką – znów wykrzywił usta, lecz tym razem w złośliwym uśmieszku.
Jenny zauważyła ten nacisk na słowo „damy”, od razu domyśliła się, że chłopak się z niej naśmiewa. Nie wiedziała, skąd to jego podejście do niej, w końcu tak po prostu została wychowana, ale nie traciła teraz czasu na rozmyślanie. Szybko odgryzła się tym samym.
– Nie tak totalną, gdyby wziąć pod uwagę to, że nie musiałabym mimowolnie oglądać pańskiej szkarłatnej twarzy.
Daniel był szczupły i wysoki. Dużo wyższy od Jen, która ledwo sięgała mu do brody. Tak więc od razu zrozumiał, co miała na myśli. Mimo to znów pokazał swój nieziemski, wręcz powalający na kolana uśmiech i odwrócił wzrok. Patrzył na widok za oknem, zmieniający się krajobraz z rozległego i pustego w coraz bardziej zabudowany.
– Dokąd jedziemy? – zapytała, nie oczekując jednak odpowiedzi. Przynajmniej nie tej jasnej.
– Do Domu Najwyższej.
Zabrzmiało to jak bardzo konkretna nazwa, lecz mimo największych chęci i tak nic jej nie mówiła. Domyśliła się, że przebywają w jakimś obcym miasteczku, w znacznej odległości od Kosch Dill. Gdyby było inaczej, chociaż obiłoby się jej o uszy o czymś takim, jak Dom Najwyższej.
Zaczęła tęsknić za swoim domem. I martwić się o Georginę. W końcu to starsza osoba, którą należy się opiekować. Babcia nie lubiła, kiedy Jenny tak ją traktowała, uważała, że sama jeszcze potrafi o siebie zadbać i nie potrzebuje pomocy od Jennifer, a wręcz przeciwnie – to ona powinna się zajmować wnuczką. Jednak dziewczyna wiedziała swoje.
Reszta drogi upłynęła im w milczeniu. Jenny nudziła się przez cały ten czas i żałowała, że nie może zobaczyć, co dzieje się poza wozem. Najbardziej jednak przerażał ją ten spokój, który w ogóle jej nie opuszczał. Owszem, była lekko poddenerwowana, lecz jednocześnie tak jakby... była z tym już dawno pogodzona. Nie pamiętała, kiedy straciła kontrolę nad własnym życiem. Miała wrażenie, że ta osoba, za którą się uważa, nie jest tak naprawdę nią, lecz zupełnie innym człowiekiem. Zupełnie tak, jakby ktoś oczekiwał tego od niej, a ona mimo wszystko musi temu podołać...
Gdy powóz szarpnął mocno i się zatrzymał, z ulgą przyjęła informację Daniela. Są na miejscu.
Pochylił się w jej kierunku, by następnie podnieść. Dziewczyna jeszcze nie przyzwyczaiła się do jego imponującej, wręcz nadludzkiej siły. Wciąż zastanawiała się nad tą szczególną cechą, bo zauważyła ją nie tylko u pana Greymana. Może po prostu tam, skąd pochodzą ci ludzie, bardziej przywiązuje się uwagę do formy?
Nie zdążyła sobie odpowiedzieć na to pytanie, bo chłopak otworzył drzwi karety. Wylądowali na miękkiej trawie.

Rozdział trochę opóźniony, niestety, nie miałam na to wpływu. Dużo popraw, nauki, nauczyciele wręcz zwariowali z ostatnimi sprawdzianami, więc tak naprawdę nie miałam na to czasu. Kolejnej notki możecie oczekiwać za jakieś dwa-trzy tygodnie, w czasie ferii powinnam już ukończyć kolejny rozdział.
Pozdrawiam i czekam na Wasze szczere opinie! :)

8 komentarzy:

  1. Hej ;*
    Przepraszam za spóźniony komentarz, ale dopadł mnie straszliwy leń. Skończyłam rozdział parę minut temu i jestem wręcz zachwycona.;)
    Twoje opisy, dialogi, wszystko są bardzo ładnie ukazane, elegancko i w ogóle wow. Jestem pod wrażeniem. I wszystko dzieje się w romantycznym klimacie ;)
    Daniel jest bardzo dobrą postacią, zresztą Jen też. Florence wydaje się także w porządku, więc na razie nie mam żadnych uwag, bo jeszcze dobrze jej nie poznałam. Końcówka z tą karocą też bardzo mi się spodobała, to takie bajkowe i magiczne. <3
    Nie mogę się doczekać kontynuacji.

    A właśnie, czy mogłabyś wpaść na mojego bloga? Wiem, że rozdziałów jest trochę dużo, ale zawsze można wspomóc się Streszczeniami, w których cały rozdział jest opisany w paru linijkach. Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś napisała mi co o nim sądzisz. Jeśli masz czas i ochotę, to z góry dziękuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem pod wrażeniem bardzo fajny rozdział , ogólnie nie lubie takich blogów ale ten jest mega podoba mi sie
    zapraszam -olsonikowa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawde to jest niezwykłe. Sama pisze sobie dla frajdy, ale to jest takie piękne.
    Naprawde. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    my-secret-life-my.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do LA. Więcej szczegółów na:
    http://na-wiezy-w-niewierze.blogspot.com/2015/01/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za nominację, niedługo na nią odpowiem. :)

      Usuń
  5. Tyle niewyjaśnionych spraw... Florence przypomina mi trochę jakiegoś szalonego naukowca ^^ A Daniel jest taki sweet <3<3<3 Weennyy :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Florence jest trochę takim szalonym naukowcem, choć wyglądem na pewno go nie przypomina, a wręcz przeciwnie. :)

      Usuń