13 maja 2015

Rozdział VII


Rano do Jenny została przysłana młoda dziewczyna, niewiele starsza od niej, która pracowała tutaj jako służąca. Miała sympatyczny, choć zbyt niepewny wyraz twarzy, a ten wizerunek nieśmiałej nastolatki dopełniały mysie włosy związane w gładki kok, tak że żaden kłosek nie wymykał się ze starannej fryzury. Obfita, poszarzała bluzka, ukrywająca jej kobiece kształty, wciągnięta była w długą spódnicę w kwieciste wzory, która delikatnie muskała podłogę przy każdym kroku. Stopy zaś odziała w zwykłe, czarne pantofle, wydające śmieszne skrzypienie, kiedy się krzątała po pokoju.
Pomogła Jenny się umyć, pozbyć brudu z posklejanych kosmyków włosów, nie zaprzestając przy tym rozmowy z dziewczyną. A gdy służąca zakręciła kurek, tym samym kończąc kąpiel, Jen dowiedziała się, jak ma na imię. Diana.
– Hm, Diano? – zaczęła, kiedy owinęła się w ręcznik. – Czy ma pani może suknię dla mnie na jeden dzień?
Diana spojrzała na nią w niemym zdziwieniu, potem zerknęła na brudny, zszarzały materiał pierwotnie lawendowej sukni, którą Jennifer nosiła od kilku dni. Z pewnością nie dało się jej już uratować, tak więc dziewczyna miała nadzieję, że służąca wybawi ją, podarując nową sukienkę. Westchnęła z ulgą, gdy ta skinęła głową.
Wyszła z pomieszczenia, a jej nieobecność trwała jakieś dwadzieścia minut, dość długo, by Jenny zaczęła oczekiwać ją w zdenerwowaniu i niepewności. W końcu szara głowa Diany znów pojawiła się w drzwiach, a na rękach dziewczęcia spoczywała antracytowa suknia z głęboko wyciętym dekoltem gorsetu, rękawy posiadały podłużne dziury na ramionach, które po przymierzeniu sukienki wyglądały bardzo ciekawie, zaś rozłożysty dół odzienia stopniowo przechodził w różowy kolor, tworząc ładne ombre.
Jennifer nienawidziła zawiązywania gorsetów, gdyż była to najbardziej czasochłonna, najcięższa i najgorsza czynność podczas ubierania się. Kiedy Diana ściskała kolejne sznurki, ta wbijała pazury z coraz większą mocą w oparcie krzesła, którego się podtrzymywała, a ciche westchnięcia wymykały się z jej ust mimowolnie.
– Gotowe – zawyrokowała w końcu Diana, ku uldze Jenny.
Nim zdążyła się przejrzeć w lustrze, dało się słyszeć pukanie w drzwi. Gdy Jen otworzyła, ujrzała za nimi Daniela Greymana. Na jej widok wybałuszył nieco oczy, błądząc wzrokiem po jej odzieniu. Raz jeszcze przejechał spojrzeniem po jej ciele, aż w końcu popatrzył jej w oczy.
– Ty sobie żartujesz?
Osłupiała.
– Ehm, słucham?
– Żartujesz sobie, że w tym stroju zamierzasz udać się ze mną do świata krótkożywotnych? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. A potem jego twarz nabrała stanowczego wyrazu. – Przebierz się. Masz na to dziesięć minut. – Zanim się odwrócił, dodał jeszcze: – Tym razem ma to być stosowny ubiór.
Zdezorientowana, próbowała go zatrzymać.
– Ale jak to? Dziesięć minut?
Lecz on odszedł, znikając za jedną ze ścian korytarzy, jakby cała reszta sprawy go nie obchodziła. Jenny bezradnie załamała ręce. Nawet nie zauważyła obecności Suzanne, która stała tuż obok i przypatrywała się całej scenie. Zmierzyła Jenny poważnym, krytycznym wzrokiem.
A potem wybuchła śmiechem i machnęła ręką.
– Przyniosę ci odpowiednie ubrania.


Kilka minut później stała przed lustrem ubrana w szarą koszulkę, którą założyła mimo wcześniejszych protestów i niewinnych sprzeczek z Suzanne, oraz w spodnie z dopasowanego, wygodnego, śliskiego materiału, które Suzanne zwykła nazywać legginsami, zaś nogi okrywały sportowe buty pozbawione obcasów. Żywiła pewne anse do tego stroju, nie przystoił on przecież kobiecie, ale wtedy Suzi jej wyjaśniła:
– Tutaj nie nosimy na co dzień sukien, ponieważ jest to niepraktyczne. Nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie nam walczyć, więc ubieramy się w strój wygodny, czyli spodnie i podkoszulek. Poza tym zdziwisz się, że kiedyś w przyszłości tak właśnie będzie wyglądał ubiór krótkożywotnych, bez względu na płeć. – Mrugnęła do mnie. – Ale przyznaj, że jest on dużo atrakcyjniejszy i wygodniejszy niż te ciężkie suknie z ciasnymi gorsetami.
Z tym Jennifer musiała się zgodzić. Rzeczywiście czuła się o wiele swobodniej, mając na sobie zwykłe spodnie. Mimo to uważała, że w takim wydaniu wygląda wręcz śmiesznie, toteż niepewnie podziękowała przyjaciółce. Chwilę potem Daniel po nią wrócił, więc wyszła mu na spotkanie.
Tym razem obeszło się bez komentarzy.
Szli przez korytarz, którego Jenny nie cierpiała. Przygnębienie bijące z pustych, szarych ścian znacznie udzielało się, kiedy się tędy przechodziło, a przynajmniej tak jej się zdawało. Było tu tak cicho, że odgłosy ich kroków odbijały się wszędy echem, co tylko potęgowało nastrój tajemniczości. Zerknęła kątem oka na dotrzymującego jej kroku pana Greymana, chcąc sprawdzić, czy i jemu przyswajają się te odczucia, ale uśmiech niebezpiecznie igrający na jego twarzy zatrzymał na dłużej jej wzrok.
– Rozumiem, że to twój pierwszy raz, kiedy nosisz spodnie? – To pytanie zbiło ją na moment z tropu i bezradnie popatrzyła na chłopaka. – Chodzisz tak, jakby ci ktoś włożył kaktusa między nogi, a twój chód na czubkach palców iście przypomina chód baletnic. Byłoby to naprawdę urocze, gdyby nie zaistniałe okoliczności.
Poczuła, jak ciepło napłynęło do jej policzków, co jeszcze bardziej wprawiło ją w zakłopotanie. Nie chciała się rumienić. Nie przy panu Greymanowi.
– Tam, skąd pochodzę, kobiety nie noszą spodni – usprawiedliwiła się nieśmiało.
Złośliwa uwaga Daniela sprawiła, że czuła się teraz bardzo niepewnie i niekomfortowo. Nigdy nie miała na sobie spodni, więc nie była przyzwyczajona do poruszania się w nich. Podobnie sprawa wyglądała z butami – niemal zawsze wkładała te z obcasami, jedynie wieczorami, kiedy nastała pora spania, pozwalała swoim stopom odpocząć. Georgina zawsze tłumaczyła jej, że buty na obcasach to podstawa ubioru kobiety.
Jednak Daniel porzucił ten temat i zwrócił uwagę na coś innego, bo po chwili odrzekł:
– Tam, gdzie mieszkałaś, kobiety nie noszą spodni. – Położył znaczny nacisk na słowo „mieszkałaś”. Po czym zbliżył się do niej, zajrzał jej głęboko w oczy i dodał z taką powagą, jakby to było bardzo ważne: – Pochodzisz stąd, Jenno. Z Lotrefight.
Z Lotrefight. A więc tak nazywa się to miejsce... Nigdy o czymś takim nie słyszała, choć już samo istnienie Domu Najwyższej powinno jej dać do myślenia, że nikt z Kosch Dill i jego okolic nie zna tych terenów. Gdzie ona jest? 
To pytanie ją przeraziło.
– Z Lotrefight? – zapytała głupio, nie mogąc nadal tego pojąć.
– Tak – odparł lakonicznie.
– Nie ma takiego miasta w Anglii. Co to za kraj?
Zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc.
– Mówisz o podziale świata, którego dokonali krótkożywotni? – Zastanowił się, pocierając włosy ręką. – Posłuchaj, Jenny, tutaj nie ma czegoś takiego. Jeśli istnieje tu jakiś podział terenów, to tylko na miasta. A wszystko, co nas otacza, to jedna całość. Jeden kraj. Jedna wspólnota.
Jennifer pokręciła głową.
– O czym ty mówisz? Tak jakby istniało kilka światów. Jest jeden świat i na całym świecie istnieją jakieś narody, więc i to miasto do jakiegoś należy. Nie blefuj.
– Nie blefuję – zaprzeczył z takim oburzeniem, jakby go posądziła o kradzież cukierków małej dziewczynce. – Jenno, to... to inna strona świata. Ludzie myślą, że istnieje tylko to, co widzą i mogą dotknąć, ale nie dopuszczają do siebie myśli, że może również coś istnieć poza polem ich widzenia i pozostałych zmysłów. My żyjemy w innym wymiarze. Wiem, że to absurdalne, sam tego długo nie mogłem pojąć, acz to prawda. Jak i człowiek posiada kilka oblicz, a jedno z nich ukrywa przed innymi, tak i świat kryje wiele niespodzianek. 
Doszli do ogromnej sali, wypełnionej wypchanymi workami, wiszącymi na ścianach tarczami, różnymi nieznanymi Jen sprzętami, poza tym na środku rozciągała się wielka mata, niedaleko stała tablica z wypisanymi nazwiskami osób i ich wynikami, a obok stoisko z wyborem broni. To najbardziej przeraziło dziewczynę. Noże, maczugi, miecze, pistolety – a to wszystko różnego kalibru i rodzaju. Jak to mówią, do wyboru, do koloru.
Gdzie oni się znaleźli? Co to za miejsce?! 
Myśl, jaka jej przyszła do głowy, kiedy tak patrzyła na to stoisko różnych narzędzi, była absurdalna, ale i jednocześnie prawdopodobna, biorąc pod uwagę stosunek Daniela do Jen.
– Ty chcesz mnie zabić?
Daniel spojrzał na nią w taki sposób, jak gdyby właśnie ujrzał przed sobą szlachcica, który podarowuje chłopowi na własność połowę swojego majątku ziemskiego. 
– Blisko, blisko, ale nie trafiłaś. Nie dzisiaj. – Uniósł kąciki ust w złośliwym uśmieszku i ruszył przodem. A za nim Jennifer. – Mamy tutaj schowek na broń, w końcu nie możemy tak ryzykować i wszystko trzymać na widoku. Ukrywamy ją w tym pomieszczeniu, który otwiera się tylko wtedy, gdy specjalny czujnik odnajdzie w naszym DNA związki istniejące tylko w organizmie Eufana. 
– I jak przekazujecie owe czynniki do sprawdzenia? – zainteresowała się.
Daniel wzruszył ramionami.
– Wiesz, ślina, krew, w naszym przypadku również odciski palców, choć nie zawsze, mogą pomóc zweryfikować, czy jest to organizm Eufana – wyjaśnił cierpliwie i z wielkim zaangażowaniem.
Stanęli przed owymi drzwiami, za którymi znajdowało się pomieszczenie, gdzie przechowywano broń i amunicje. Daniel z wahaniem rzucił okiem na Jennifer, a ta od razu zrozumiała, w czym tkwił problem.
– Dobrze, odwrócę się, jeśli to konieczne. – Już miała się odsunąć, kiedy dłoń Greymana zacisnęła się na jej ręce, powstrzymując ją.
– Nie – rzucił stanowczo. – Należysz do nas, więc masz prawo dostępu do broni.
Ta deklaracja nieco zaniepokoiła Jenny, która nie do końca była szczera z Danielem, Katherine, Charliem, a nawet z Suzanne. Jej intencje nie były czyste ani święte, toteż poczuła się jeszcze bardziej winna. Oderwała wzrok od intensywnego spojrzenia Daniela i pozwoliła się dręczyć wyrzutom sumienia.
– To trochę krępujące – ostrzegł młodzieniec, niby to z obojętnością, jednak Jennifer wyczuła w jego głosie napięcie.
Patrzyła z zainteresowaniem, podczas gdy prostokątna czujka, pod wpływem dotyku chłopaka na określone miejsce na ścianie, wysuwa się, zapalając jedną z trzech maleńkich lampeczek na czerwony kolor. Obserwowała, jak Daniel nachyla się do machiny, a następnie wysuwa język i... przykłada go do powierzchni urządzenia, mniej więcej na środku. Zafascynowana ogłądała powolne miganie czerwonego światła, które się nagle zatrzymało, a kolejne lampki zajaśniały na żołto i wreszcie na zielono.
Wówczas drzwi się rozsunęły z cichym szmerem, ukazując wnętrze schowka. Jenny dostrzegła wiele półek zawieszonych na ścianach w rządkach, stojaki, szuflady, skrzynki – a to wszystko po brzegi wypełnione przeróżnymi narzędziami. Jednak nie potrafiła teraz się skupić na obrazie pomieszczenia, jaki się przed nią prezentował. Myślami mimowolnie odpłynęła z sali. Wspominała widok Daniela, nachylającego się w stronę czujki... Zastanawiała się, jak by wyglądał jej pierwszy pocałunek. Jak to jest być całowanym? Co takiego widzą inni w dotyku swoich ust? Co przeżywają, kiedy ich języki się spotykają? 
Ta sprawa jednocześnie interesowała Jen i stresowała. Bała się panicznie bliskości, zwłaszcza z osobnikami płci męskiej. Bała się ich dotyku, nawet tego niewinnego, nic nie znaczącego. Wiedziała, że to głupie, dlatego nikomu nigdy o tym nie mówiła. Po prostu wstydziła się, poza tym nie wiedziała, jak by na to zareagowała jej babcia. Georgina zawsze wypowiadała się źle o mężczyznach i o tworzeniu z nimi związków. Mówiła, że ich interesuje tylko to, co widzą ich oczy, a cała reszta schodzi na boczny plan. W taki sposób dziewczęta są przez nich często wykorzystywane, a co najgorsze, to one najwięcej tracą. 
To zrodziło w dziewczynie lęk. I teraz zamiast go zwalczać, pielęgnowała go mimowolnie.
Daniel podszedł do biurka, rozwinął jedną z szuflad i wyjął kilka małych woreczków (Jen podejrzewała, że znajdował się tam trujący proszek), następnie ze stoiska wybrał niektóre sztylety i miecze, które zetknął sobie za pas. Spojrzał na Jennifer i zawahał się, jednak po chwili również i jej rzucił broń.
– Mam nadzieję, że tego nie pożałuję – mruknął, podczas gdy Jenny z zainteresowaniem i jednocześnie lękliwie oglądała ostrze, obracając narzędzie rękojeścią na wszystkie strony. 
– Dlaczego musimy się uzbroić? Czy to naprawdę konieczne? – zapytała z powątpieniem.
Pan Greyman odwrócił się w jej stronę.
– Oczywiście. Musimy się zabezpieczyć, w końcu schodzimy do świata krótkożywotnych, a tam często przebywają Czarni Jeźdźcy. Możliwość jest jeszcze większa, kiedy to okazali tobą wyraźne zainteresowanie, a raczej tym, o czym wspominałaś... – Jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił i teraz posłał rozbawione spojrzenie ku Jenny. – Kryształowe jajo? Naprawdę? 
Jenny pokręciła głową z rezygnacją. Przewróciła oczami, a wtedy chłopak dodał:
– W każdym razie musimy się uzbroić. Nie wiadomo, czy kogoś tam przypadkiem nie zastaniemy. Mogą węszyć.
– Ale ja nie potrafię używać broni – wtrąciła szybko. – Nie umiem nawet się bronić.
Pan Greyman uważnie zlustrował ją wzrokiem. Pokiwał głową.
– Zatem trzymaj się blisko mnie – powiedział, wywijając młynka nożem, po czym wsunął go za szeroki pas, obok innych narzędzi. Rozejrzał się, jak gdyby dla upewnienia, że zabrali wszystko, co potrzebne, po czym znów odwrócił się do dziewczyny. – To jak? Gotowa?
– Mam być szczera czy lojalna? – Uniosła brwi buntowniczo.
– Raczej to drugie. Ale do rzeczy. Ja znam tylko niektóre okolice świata krótkożywotnych, więc nie mogę cię zabrać bezpośrednio do domu twojej babci, poza tym teleport działa tylko na otwartych przestrzeniach. Nie mam nawet pewności, czy przetransportuję nas do odpowiedniego miasta. – Popatrzył na nią tak intensywnie i z taką powagą, że Jenny ledwo oparła się pokusie, by nie odwrócić wzroku. – Muszę polegać na tobie.
Jenny przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że czeka ją kolejne nienormalne zadanie, toteż na samą myśl przeszły ją ciarki. Daniel zaprowadził ją z powrotem do sali treningowej i dopiero wtedy wszystko jej objaśnił.
– Kiedy narysuję bramę, ty musisz utworzyć przejście. Wyobrazisz sobie jakieś miejsce niedaleko domu twojej babci, a wtedy falista powierzchnia nicości pokaże tę okolicę. Wówczas będziemy mogli dostać się na drugą stronę. Rozumiesz?
Daniel mówił z prędkością światła, toteż dla Jennifer ta instrukcja nie była zbyt zrozumiała, po prostu nie potrafiła tego pojąć. To niemożliwe, wbrew wszelkim prawom fizyki, filozofii, czegoś takiego nie można dokonać! Otworzyć jakieś przejście za pomocą umysłu? Stworzyć coś z niczego, nie dysponując żadną materią?
Mimo to pokiwała posłusznie głową. Chłopak wyjął zza pasa znajomy przedmiot przypominający pędzel większych rozmiarów. Posiadał on ładną, ozdobną srebrną rączkę, która wręcz błyszczała w słońcu, kiedy Pan Greyman go uniósł i zaczął wywijać nim w powietrzu. Jenny z początku myślała, że jej towarzysz oszalał, ale w miarę upływu czasu i ruchów pędzla pod dotykiem narzędzia zaczęła się tworzyć nierówna powłoka zbudowana z wielu plamek w kolorach tęczy, nakładających się na siebie niczym fale. Jen przypomniała sobie podobną sytuację, kiedy była bliska omdlenia, wówczas Daniel uczynił coś podobnego. Stworzył coś kształtem przypominającego lustro, w które następnie zabrał nieprzytomną dziewczynę.
Wcześniej była pewna, że to jej się po prostu przyśniło, lecz teraz to wyraźnie przed sobą widziała. Wciąż nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Z totalnego osłupienia wyrwało ją lakoniczne polecenie Daniela:
– Teraz.
Jennifer zrozumiała komendę i natychmiast zabrała się do roboty. Uniosła oczy ku górze, gorączkowo obmyślając wygląd jakiejś okolicy niedaleko domu. Co jak co, ale życie ostatnio tyle razy ją zadziwiło, że doszła do wniosku, iż niektóre rzeczy trzeba zaakceptować, mimo że umysł wciąż tego nie pojmuje. Co chwila zerkała gorączkowo na kolorową powierzchnię, lecz nic się nie zmieniło. Powoli traciła nadzieję, a przy okazji cierpliwość.
– Źle to robisz. – Stanął za nią, nachylając się. – Przede wszystkim zamknij oczy. 
Odczekał chwilę, póki Jenny nie wykonała jego polecenia. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie to dla niej trudne, kiedy tak stał niebezpiecznie blisko i szeptał jej do ucha, oddechem poruszając niektóre kosmyki włosów dziewczyny. Z trudem powstrzymywała się, by nie otworzyć oczu i odwrócić się do niego. Nienawidziła niepewności, zwłaszcza teraz, gdy nie mogła przewidzieć jego następnych ruchów.
– Dobrze. A teraz skup się. – Ponownie dał jej czas, po czym kontynuował: – Obraz tego miejsca, w które chcesz nas zabrać ma być tutaj. – Dotknął delikatnie jej skroni palcem wskazującym, co pobudziło wszystkie zmysły Jennifer. Mimowolnie zadrżała. – To tak jak malowanie. Masz na razie pustą kartkę papieru. Teraz wyobraź sobie, co chcesz na niej namalować. Weź pędzel i narysuj wszystko, co widzisz, zadbaj o każdy szczegół, a lustro odbije wynik twojej pracy.
Zacisnęła mocno pięści, lecz nadal nic nie mogła wskurać. Zdobyła się wreszcie na odwagę, wzięła głęboki wdech i zapytała, nie otwierając oczu:
– Czy mógłby się pan odsunąć?
Niemal czuła na sobie jego pełne zdziwienia spojrzenie, jednak bez słowa zrobił tak, jak chciała. Wreszcie mogła przejść do rzeczy. Wyobrazila sobie pędzel i zaczęła nim malować obraz parku, który znajdował się jakieś trzy kilometry od domu. Musiała postępować zgodnie ze swoim planem, toteż nie mogła zaprowadzić Daniela prosto na ulicę, przy której mieszkała z babcią. Wiedziała, że to, co chce zrobić to gra na zwłokę, ale nie potrafiła nic lepszego wymyśleć. 
Kiedy już odtworzyła w umyśle widok starych dębów, połączonych ze sobą gałęziami, nierówną, błotnistą ścieżkę usłaną kamykami, stare, brudne ławki po jej obu stronach i inne, nawet najdrobniejsze szczegóły, zdobyła się na uchylenie powiek.
Ujrzała przed sobą dokładnie taki obraz, jaki stworzyła oczyma wyobraźni. Zdawało się, że Kosch Dill jest na wyciągnięcie ręki, wystarczyło tylko przekroczyć próg teleportu. To wszystko na nią czekało. Czekało na nią. A ona ze zdumieniem i jednocześnie oczarowaniem wgapiała się w lustro, nie mogąc nadal uwierzyć w to, czego dokonała.
Usłyszała za sobą pełen aprobaty głos pana Greymana:
– Dobra robota. Udało ci się.
Udało mi się przed upływem miesiąca opublikować notkę! Bardzo się z tego powodu cieszę, ostatnio nachodzi mnie taka we na, że napisałam już kilka rozdziałów do przodu, ale wszystko w swoim czasie. ;)
Co powiecie na zmianę szablonu? Co prawda, trudno mi się z tym rozstawać, głównie ze względu na nagłówek. Bardzo mi się podoba, poza tym pasuje do tematu i czasu akcji w JMSM (skrót od nazwy bloga, haha), no ale CSS, który do niego dopasowałam, i kolorystyka jakoś tak mi się przejadły... A co wy o tym sądzicie?
W wolnej chwili uzupełnię w końcu zakładkę Rasy, już najwyższy czas.
To na tyle. :) Dziękuję wszystkim osobom komentującym, naprawdę, to takie motywujące! I w sumie między innymi dlatego rozdział pojawił się szybciej, niż przewidywałam. ;) Czekam na Wasze opinie!

6 komentarzy:

  1. Oh, jak ja lubię sposób w jaki piszesz C:
    Ja bym Jen nie dała sukienki, niech chodzi w tym co ma :p No ale kieckę fajną dostała C: z gorsetem ♥
    W sumie to nie dziwi mnie to, że podczas ćwiczeń, gdy tak Daniel stał przy niej, Jen nie mogła się skupić. Ja sama nie lubię gdy ktoś tak stoi nade mną i zabiera powietrze :3
    Co do szablon to go bardzo lubię, no ale trzeba czasem jakiś zmian. Jeśli czujesz się na siłach to zmień szablon.
    PS: Ja też zmieniłam szablon ( i dodałam nową notkę), więc zapraszam do siebie :)
    only-one-is-brave.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, prawda, prawda XD Choć Jenny nie tylko z tego powodu była zdenerwowana i zestresowana bliskością, głównie fakt, że to chłopak jest tak blisko niej, wyprowadzał ją z równowagi. A ona raczej ze względu na jej babcię (o czym już wcześniej wspomniane było zresztą) trzymała się z daleka od chłopców. No i właśnie to jest kolejna rzecz – babcia, która ciągle siedzi w jej głowie i "upomina" Jenny. :)

      Dzięki za komentarz oraz za informację, zaraz wpadnę. ;D

      Usuń
  2. Rozśmieszyło mnie zdanie, że "to twój pierwszy raz kiedy zakładasz spodnie" czy jakoś tak. Jest późno i nie chce mi się szukać tego zdania w tekście. Ale sens był ten sam. W każdym razie chodzi mi o to, że to zabrzmiało tak jakby założenie spodni było czymś szczególnym, nadzwyczajnym. I tutaj bardzo ciekawie pokazałaś tę różnicę między Jenny, a chociażby Danielem. Ich światy kompletnie się od siebie różnią i ten kontrast był tutaj bardzo widoczny. Ona nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w podkoszulku i jeansach, a on wyśmiał ją, gdy założyła suknię. Kompletne przeciwieństwa. A mimo to wydaje mi się, że może coś między nimi zaiskrzyć. Nie bez powodu pewnie czuła takie dziwne zestresowanie i zdenerwowanie gdy był blisko niej. Myślę, że prędzej czy później Jenny przekona się do płci przeciwnej, a pierwszą osobą, która ją do tego przekona będzie właśnie Daniel. Choć na razie ich stosunki nie wyglądają na ciepłe. Ale kto wie, kto wie... :D
    A! Bym zapomniała... Pod poprzednim rozdziaęłm pisałam, że początek wydał mi się niedopracowany. Tutaj jest wszystko świetnie! ;) Przynajmniej moim zdaniem ;)

    Pozdrawiam serdecznie! ;*
    I jeszcze jedna sprawa. Pytałam (chyba) czy mam powiadamiać Cię o nowych rozdziałach. Skomentowałaś mój, ale nie wiem czy masz ochotę dalej czytać. Dlatego prosiłabym, żebyś napisała mi czy mam informować;) Najlepiej u mnie, wtedy najszybciej odczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nawet nie wiesz, jak bardzo oboje się od siebie różnią. ;) Dlatego na początku, kiedy jeszcze nic o sobie praktycznie nie wiedzą, a dopiero się poznawają, nie mogą się dogadać. :D

      Oczywiście chcę być informowana o nowych rozdziałach, zaraz o tym napiszę na twoim blogu. :)

      Usuń
  3. Witam,
    Ze względu na deficyt blogów do oceny w mojej kolejce i ich nadmiar w kolejne Marty, przeniosłam Twojego bloga do siebie. Masz coś przeciwko czy akceptujesz zmianę?
    Pozdrawiam i proszę o szybką odpowiedź w tym miejscu: KLIK.

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdziwe cudo!
    Śmieszne zdarzenia, czasami romantyczne ^^
    Tak wspaniale piszesz. Ujęłaś mnie fabułą :)
    Może tak często nie komentuje, ale znalazłam wolną chwilę wyłącznie dla ciebie <3
    Czekam na kolejny rozdział z Jen ^^^^ polubiłam ją

    OdpowiedzUsuń